Minęło już nieco czasu od premiery Bloodborne, a ja nadal zgłębiam tajemnice kryjące się w jego mrocznym i krwawym świecie. Czym ujmuje i czym cieszy spadkobierca Dark Souls? Pozwólcie, że napisze w końcu kilka pochlebnych słów. Zapraszam.

Jak dotąd nie miałem przyjemności obcowania z żadnym z poprzedników Bloodborne. Mam tu oczywiście na myśli Dark Souls i Demon Souls. Nie jestem znawcą tego rodzaju prowadzenia rozgrywki i jest to dla mnie oczywista nowość. O Souls’ach słyszałem wiele pochlebnych opinii aczkolwiek zważywszy na bardzo wysoki poziom trudności, którego hasłem było „prepare to die ( a lot )”, wzbraniałem się przed tą masochistyczną podróżą. Nastał czas Bloodborne a wraz z nim czas, w którym to postanowiłem wskoczyć w ten świat i wypracować sobie jakąś opinię na temat tegoż fenomenu.

Wiadomym jest, iż głównym elementem, który przyciągnął moja uwagę była mroczna a zarazem ciężka atmosfera goszcząca w trailerach gry. Enigmatyczne strzępki zarysu świata czy też fabuły sprawiły, że nie wiedziałem o Bloodborne właściwie niczego konkretnego. Jedynym czego mogłem być pewien, to hektolitrów posoki, mrocznej atmosfery i niebotycznego poziomu trudności. Jeśli chodzi o ten ostatni aspekt, to nie do końca byłem pewien czy nie spowoduje on mojej frustracji, w wyniku której moje kontrolery spotka niechybny koniec…

I co? I jak? Czy warto? Proszę Państwa, już od dawien dawna nie byłem świadkiem czegoś tak wyjątkowego! O wiele za wcześnie jest na recenzję, gdyż wciąż przemierzam ten „odjechany” świat i nieustannie grind’uję mego ociekającego krwią bestii tropiciela. Chciałem jednak już teraz podzielić się z Wami moimi pierwszymi wrażeniami dotyczącymi kontaktu z Bloodborne. A jest to doznanie zaiste warte opisania.

Bloodborne jak do tej pory stał się dla mnie tym, co na powrót przywróciło mi wiarę… Żyjemy w czasach, w których to powstają gry ładne, proste i szybkie… Jest to niemalże metaforą współczesnych relacji damsko-męskich (!). Masz ochotę na szybki i niezobowiązujący numerek? Czy też potrzebujesz czegoś o wiele głębszego i potrzebującego czasu na rozwój wydarzeń? Otóż Bloodborne w żadnym wypadku nie jest barem szybkiej obsługi ani trywialnym domem uciech. Powiedziałbym raczej, że jest to trudna miłość, która owocuje czymś, czego nie jest Ci w stanie zaoferować żaden „fast food” a tym bardziej żadna przydrożna „Pani”.

Mamy tu do czynienia z magicznym pięknem enigmatyczności i gęstości atmosferycznego świata. Tak naprawdę to nie wiemy co, gdzie i jak. Dość szybko zostajemy rzuceni na głęboką wodę. W miarę postępu czasu, uczymy się krok po kroku. Z każdą godziną zaczynamy doceniać każdy kęs, tego jakże miodnego i apetycznie podanego dania. Nie pamiętam gry, która potraktowała mnie tak poważnie i dojrzale. Nikt tu nie prowadzi nikogo za rączkę ani nie głaszcze nikogo po główce. Jeśli popełnisz błąd, dostajesz ostro po łapach. Nikt tu jednak nie płacze z takich powodów, gdyż każde potknięcie uczy nas czegoś. Wyczula nas na to, co trzeba zrobić lepiej a czego robić nie wolno.

Znamienitym atutem Bloodborne jest atmosfera. A powiem Wam, że klimat gry jest tak gęsty, że niemal zaraża swym wirusowym zapaleniem opon mózgowych! Dokładnie. Ta gra jest jest CHORA ! Oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu. Świat gry jest na tyle bogaty w domniemania czy też domysły, że paradoksalnie czyni historię i całą jej otoczkę jeszcze bardziej atrakcyjną i intrygującą. IT’s SICK !

Jeśli jeszcze nikt się nie zorientował, to oświadczam – BAWIĘ SIĘ PRZEDNIO! I choć nie raz zdarzyło mi się wyjść z pokoju zaraz po ujrzeniu komunikatu następującej treści – „NIE ŻYJESZ” … To z całą pewnością nie jest to negatywna strona gry. Jak dotąd Bloodborne jest niesamowicie wymagający ale równie satysfakcjonujący. I to wszystko sprawia, że rozgrywka wywołuje o wiele więcej wrażeń i równie skrajnych emocji. Bloodborne faktycznie DAJE RADĘ!