Premiera Grand Theft Auto V już za nami. Szykujemy już dla Was pełnoprawną recenzję, w którą zaangażowana będzie spora część redakcji, a ja na razie spiszę krótko swoje pierwsze wrażenia po kilku godzinach spędzonych z nową-starą grą od Rockstar.

Na GTA V na PlayStation 4 czekałem jak na żadną inną grę w ostatnich miesiącach 12 miesiącach. Nie miałem okazję przejść tej gry na poprzedniej generacji konsol, ale karmiłem się trailerami, gameplayami i liczyłem, że jednak będę mógł w to zagrać na next-genach. 18 listopada 2014 roku oczekiwanie dobiegło końca.

Gra już przy pierwszym kontakcie wystawia cierpliwość gracza na sporą próbę. Wszystko za sprawą instalacji, która trwa naprawdę długo i pozwala graczom przypomnieć sobie jak to było za czasów PlayStation 3. Później jeszcze tylko patch – trochę ponad 1 GB danych i możemy zaczynać zabawę…

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bardzo przyzwoita grafika. Nie jest to najładniejsza gra na PlayStation 4, ale jak na sandbox jest bardzo dobrze. Przede wszystkim spodobało mi się to, że miasto w grze naprawdę żyje. Liczba NPC’ów obecnych na ekranie jest duża – na chodnikach nie brakuje przechodniów, na ulicach samochodów. Gra wiernie oddaje miejską tkankę i nie ma w jej odwzorowaniu grama sztuczności.

Przy całej tej różnorodności i rozbudowaniu mamy grę działającą w full HD czyli 1080p i 30 klatkach na sekundę. Inni deweloperzy mogliby uczyć się od Rockstar w tej kwestii (tak, na Ciebie patrzę Ubisofcie). Jednak to, co najbardziej urzekło mnie w grafice to odwzorowanie cyklów dnia i warunków pogodowych. Zwłaszcza zachodów słońca, które robią wprost powalające wrażenie.

Pierwszy kilkanaście misji pokazuje również, że twórcy zmienili pomysł na fabułę względem GTA IV, co grze wyszło wybitnie na zdrowie. Mamy tu luźny klimat, masę humoru i okazji do śmiechu. Nie ma tu miejsca (przynajmniej na początku) na czasami zabawny (Brucie <3), ale generalnie przygnębiający sposób prowadzenia fabuły z „czwórki”. Tu nie ma Niko narzekającego przez większość gry, że jego „american dream” nie wygląda tak, jakby chciał. Wraca tu styl znany z San Andreas, co mnie szalenie cieszy.

Ostatnią rzeczy o której wspomnę jest gameplay. Na początek jazda pojazdami – ten element niestety mnie trochę zawiódł. Być może to przez fakt, że na tę grę przesiadłem się bezpośrednio z DriveClub, gdzie model jazdy jest znacząco inny niż w dziele Rockstar. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy poszli za daleko z upraszczaniem sposobu, w jaki prowadzą się samochody. Model jazdy z Grand Theft Auto IV był lepszy. Może trochę bardziej wymagający, bo łatwiej było np. wpaść w poślizg, jednak finalnie mnie sprawiał zdecydowanie większą satysfakcję z jazdy.

Nieporównywalnie lepiej wypadały też w „czwórce” kolizje. W GTA V w tym aspekcie jest naprawdę cieniutko, uszkodzenia są śladowe, ograniczają się do deformacji predefiniowanych elementów. Na PS3/X360 rozumiałem takie postępowanie – moc obliczeniowa była potrzebna gdzie indziej. Na next-genach liczyłem, że powróci, chociaż trochę, to, co widzieliśmy w GTA IV. Nie wróciło, szkoda.

Gdy przemieszczamy się na własnych nogach jest już znacznie lepiej. Można przyczepić się chociażby do tego, że chodzenie nie jest analogowe, tylko cyfrowe. Bohaterowie gry nie mogą iść, albo stać. Assassin’s Creed rozpieściło mnie w tej kwestii i liczyłem, że w Grand Theft Auto również będziemy mogli swobodnie decydować i tempie chodu. Ale to drobnostki – całokształt wygląda tak, że jest intuicyjnie, płynnie i bezproblemowo.

Grand Theft Auto V na PS4 robi doskonałe pierwsze wrażenie. Drobne mankamenty po zderzeniu z ogromem gry i zabawą płynącą z rozgrywki stają się niemal niewidoczne. Widoczna jest za to grywalność wystarczająca na długie tygodnie zabawy, smaczki i cieszące szczegóły na każdym kroku. Rockstar po raz kolejny pokazało, jak się robi gry.