Pamiętacie czasy, w których za jednym razem płaciło się za pełną, doszlifowaną produkcję? Kiedy dodatek oznaczał kolejne kilkanaście godzin zabawy? Gdy przymiotnik „ekskluzywna” przy grze oznaczał, że na żadnej innej platformie w nią nie zagram? Tak, niestety ja też pamiętam to jak przez mgłę.

Jeszcze parę dni temu myślałem, że felieton na ten temat nie miałby zbyt dużego sensu. Czym jest ekskluzywna zawartość w najnowszych produkcjach wszyscy wiemy i prawie nikt nie jest z tego zadowolony. Jednakże ostatnie „wyczyny” dużych korporacji zmusiły mnie, abym wyraził swoje zdanie. Nie zrozumcie mnie źle, zdaję sobie sprawę, że istnieją serie gier, które wręcz należą do jednej platformy. Zelda i Mario to flagowe produkcje Nintendo, Sony ma swojego Nathana Drake i Sacboy’a, a Microsoft kojarzone jest z Halo. Czasami niektóre z tych gier (szczególnie w M$) wyrwą się ze schematu i trafiają również na PC, jednak mimo wszystko są unikalne na rynku konsolowym.

W tym roku jedną z najgłośniejszych premier było wypuszczenie Watch_Dogs i nawet tak bogata i duża firma jak Ubisoft pokusiła się o dodatkowy zarobek wypuszczając tak zwaną „ekskluzywną zawartość”. W przypadku PlayStation była to dodatkowa godzina gry, krótka historia niedostępna na żadnej innej platformie. Więc co, gracz korzystający z konsoli ze stajni Microsoftu płacąc taką samą cenę jest potraktowany uczciwie? Czy w ogóle może twierdzić, ze przeszedł całą grę i widział w niej wszystko, co było do zobaczenia? Oczywiście, po pół roku to „DLC” przestanie posiadać status wyłączności dla PS, ale mimo wszystko…

Z drugiej strony, istnieje już mniej krzywdząca, ale równie dobrze budująca sprzedaż opcja. Dodatki i rozszerzenia dostępne na każdej platformie, jednak pierwszeństwo ma jedna z konsol. Flagowym przykładem jest Destiny, które ściśle współpracuje z Sony, co widać nawet po liczbie zamówionych pre-orderów, które przeważnie złożyli posiadacze PlayStation 4. Mimo, że na XOne gra wyglądać będzie prawie tak samo, a wszystkie ewentualne różnice nie będą widoczne podczas dynamicznej gry, to fani Bungie, czyli firmy, która od lat tworzyła gry dla Microsoftu, nadal wybierają japońską konsolę.

Kolejnym ciekawym zagadnieniem są otwarte Bety, które również faworyzują jakąś część graczy. Jeszcze mogę zrozumieć Bungie, które umożliwiły użytkownikom Xbox’a dołączenie do testów pod koniec trwania Bety. Inaczej ma się sytuacja gdy taka firma jak Turtle Rock otwiera Bety do swojej najnowszej produkcji – Evolve, jednak pozwoli sprawdzić ją jedynie posiadaczom konsol od giganta z Redmond. Mnie, fana tytułów kooperacyjnych, bardzo do dotknęło. Z chęcią zerknąłbym przez zakupem, jak ta gra wygląda i czy sprawia tyle frajdy, ile obiecują twórcy.

Jednym z głośniejszych tematów dotyczących tegorocznych targów Gamescom była domniemana ekskluzywność sequelu Tomb Raidera. Gry z tej serii pojawiały się na większości konsol od Sony, a tu nagle Microsoft zapowiedział, że „Rise of the Tomb Raider” pojawi się jedynie u nich. Gdybym powiedział, że po Internecie przelała się fala hejtu i niezadowolenia graczy, to byłoby to wielkie niedopowiedzenie. Niektórzy ze spokojem stwierdzili, że w takim razie „na mnie nie zarobią”. Zagorzali fani biustu Lary z rozpaczą planowali zakup amerykańskich konsol, ale znalazło się kilku realistów, którzy uspokajali wszystkich, że najprawdopodobniej produkcja ta będzie ekskluzywna jedynie przez jakiś czas.

Słowa tych ostatnich sprawdziły się, gdy sami przedstawiciele Microsoftu sprecyzowali, na czym polega ich umowa ze Square-Enix. Oczywiście nie było to żadne niedopowiedzenie, a głęboko przemyślany chwyt marketingowy. Ci, którzy zechcą jak najszybciej poznać krwawą i smutną historię Lary Croft będą zmuszeni grać na Xbox’ach. Osobiście wydaje mi się, że najważniejszy jest fakt, iż gra ta pojawi się na mojej platformie, a czas nie jest tu aż tak ważny, jednak gdy myślę, że musiałbym czekać na nowego Assassyna lub Wiedźmina pół roku, czy nawet rok dłużej, kiedy inni już dawno się w niego zagrywają, to otwiera mi się nóż w kieszeni.

Skoro już jesteśmy w temacie Wiedźmina, to z wielkim smutkiem muszę wspomnieć o tym, jak okropnie zachowało się polskie studio CD Projekt Red. Zagorzali fani nadal będą twierdzić, że to jedna z najlepiej współpracujących z graczami firm, że inni powinni się od nich uczyć i że Redzi są święci i nieskalani. Przez bardzo długo czas miałem podobne zdanie, jednak tym razem przesadzili i zawiedli moje zaufanie.

”Wszystkich graczy traktujemy w ten sam sposób. Nie ma mowy o dodawaniu dodatkowej zawartości na różnych platformach lub opóźnianiu daty premiery gry z powodu opłacania nas przez jakiegoś producenta. Jest to sprzeczne z tym, w co wierzymy. Więcej informacji otrzymacie na targach E3.”

To oficjalny cytat przedstawiciela firmy, która kilka miesięcy później ogłosiła to:

CD PROJEKT RED, twórcy wielokrotnie nagradzanej serii gier wideo Wiedźmin, mają przyjemność zaprezentować Gwint – grę karcianą, stanowiącą element nadchodzącego przeboju Wiedźmin 3: Dziki Gon. Gwint w postaci fizycznej udostępniony zostanie również w Edycji Kolekcjonerskiej gry dedykowanej platformie Xbox One.

A oto jak wyglądają komentarze pod oficjalną zapowiedzią: (kliknijcie, aby powiększyć)

Wydaje mi się, że to jest najlepsze podsumowanie. Dziękuję za uwagę.

Napisał Piotr Kubiak:

Jako, że lubię temat publicystyki związanej z grami pozwolę się dopisać do Rafała i wstawić moje przysłowiowe 3 grosze.

Czasy gier bez ekskluzywnej zawartości, czasowej ekskluzywności czy idąc nawet dalej dodatków w postaci płatnych DLC, ekstra ubiorów, nawet w skrajnych przypadkach Free to Play lub nie daj Boże Pay to Win minęły bezpowrotnie. Pewnie wszystkich mocno zaszokuję ale taki model biznesowy uważam nawet za optymalny (z wyjątkiem Pay to Win)

Możemy mówić, że studia AAA stały się bardziej zachłanne i szukają kasy. Ja patrzę na to jednak z trochę innej strony. Czy zastanawiacie się czasami ile kosztuje gra ze znanego studia AAA dzisiaj w stosunku do lat dajmy na to 90-tych? Słynna gra Shenmue od Segi kosztowała w latach 90-tych $15 milionów, czym Sega bardzo się chwaliła jako najdroższą grą w historii. Dziś taka cena wszystkich by co najwyżej rozbawiła. Destiny z całym marketingiem ma kosztować $500 milionów.Jestem ciekaw która gra jako pierwsza przekroczy barierę $1 miliarda

Kiedyś można było mieć niewypał, czy dwa. Dzisiaj ryzyko wydania gry, a w szczególności tytułu oryginalnego bardzo często wiąże się z ogromnym ryzykiem, tak ogromnym, że jeden może nie, ale już dwa czy trzy niedochodowe, albo za mało dochodowe produkcje mogą firmę doprowadzić do bankructwa.

W branży gier dzieje się dokładnie to samo co w filmowej. Tam ceny filmów też rosną niebotycznie, wszak Star Wars – Nowa Nadzieja kosztowała $9 milionów. Więc jest podobnie. Z jednym wyjątkiem. Podczas gdy ceny biletów (w USA przynajmniej) przez ostatnie 20 lat urosły z $5 do $15-$20, to ceny gier praktycznie stoją na tym samym poziomie – urosły z $50 do $60 za grę AAA, co nawet nie pokonuje inflacji. Do tego należy dodać kompletnie nowy rynek gier – iOS i Android (darmowy lub prawie darmowy) i widok wszystkich ekskluzywnych produkcji, dodatków, DLC etc. wygląda nagle inaczej – nieprawda?

Kończąc myślę że nie ma co narzekać – no może tylko na to, że duże wytwórnie boją się wydawać nowych IP – choć mam nadzieję, że i to ulegnie zmianie patrząc na sukces Watch Dogs (sprzedaż), czy Destiny (preordery). Alternatywą jest zaprzestanie kupowania gier, gdzie twórcy już są zmuszeni szukać nowych źródeł dochodu (ekskluzywne umowy itp.), pozwalając upaść wszystkim dużym studiom … i grać w Angry Birds, czy inne Cut the Rope.