DualShock 4 w porównaniu do poprzedników jest niezwykle funkcjonalnym urządzeniem. Im dłużej jednak na nim gram, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że cierpi on na problem, który doskwiera coraz mocniej wielu innym elektronicznym sprzętom przenośnym. I co najgorsze producenci wcale nie mają pomysłu jak go rozwiązać.

DualShock 4 to naprawdę duży krok naprzód w ewolucji nie tylko linii gamepadów do PlayStation, ale kontrolerów gier w ogóle. W kwestii kształtu można się spierać, czy DS4 jest wygodniejszy od pada do Xboxa 360, albo Xboxa One, ale w kwestii ilości dodatkowych funkcji trudno znaleźć coś bardziej „wybajerzonego”.

Popatrzmy na konkurencję. W przypadku tanich konstrukcji pochodzących z Chin o znaczącym usprawnieniu możemy mówić, jeśli kontroler nie rozleci się po dwóch tygodniach użytkowania. Bardziej markowe pady do PC charakteryzują się głównie dodatkowymi, programowalnymi przyciskami, rzadko bywają nawet bezprzewodowe. Co prawda Logitech wprowadził kiedyś chłodzenie dłoni w kontrolerze Chillstream, ale przez hałas i wibracje generowane przez wiatraki trudno było nazwać to innowacją, która się przyjęła. Jedynie Microsoft o kontrolery do Xboxów dotrzymują DualShockom kroku.

Przechodząc już do sedna. Wszystkie dodatki wprowadzone w kontrolerze PlayStation 4 są bardzo ciekawe i w większości przydatne. Jedynie Light Bar wydaje się zbędny, ale już gładzik – dobrze wykorzystany – znacznie poprawia wrażenia z gry (chociażby czyni nawigację po mapie bardziej intuicyjną). Tak samo jak wbudowany głośnik, z którego dźwięki cieszą pięć razy bardziej, niż gdyby wydobywały się z telewizora. O takich oczywistych rzeczach jak wibracje, albo braku konieczności gry na kablu nawet nie wspominam.

Wszystkie te poprawki jednocześnie mocno ciągną prąd. Sprawiają, że konieczne jest coraz częstsze podłączanie kontrolera do ładowania, tymczasowe bycie znowu uwiązanym kablem w padzie. O ile w DualShocku 3 ładowałem go przy nawet przy w miarę intensywnym graniu raz na parę dni, tak w przypadku jego następcy bezpieczniej jest podłączać go do gniazdka codziennie. Jeśli tego nie zrobimy mamy dużą szansę, że następnego dnia bez DS4 na kablu nie przeżyjemy. Zupełnie jak smartfon.

I to jest problem większości nowoczesnych urządzeń, które swoje działanie opierają o baterie. Ich funkcjonalność stale się zwiększa, a nie idzie za tym czas pracy. Z biegiem czasu będzie jeszcze gorzej, bo sprawność baterii w DualShockach 4 zacznie maleć, przez co ładowanie będzie wymagane jeszcze częściej.

Niektórzy powiedzą, że przecież różne dodatki można wyłączyć – głośnik, czy wibracje. Oczywiście, że można, ale to nie rozwiązuje problemu. Równie dobrze w smartfonie mogę wyłączyć synchronizację, GPS, odciąć się od Internetu i będzie mi on działał kilka dni. Ale w takim razie po co go w ogóle mieć, skoro do dzwonienia wystarczy Nokia 3210?

Z utęsknieniem czekam na moment, w którym do powszechnego użytku wejdą w końcu technologie pozwalające na zapomnienie o ładowarkach, a przynajmniej rzadsze z nich korzystanie. To będzie prawdziwy przełom. Gdyby DualShock 4 trzymał chociaż 4-5 dni byłoby idealnie. Kilka (czasami kilkanaście) godzin to jednak trochę mało. Ale na czas panowania PS4 na rynku to będzie nasza gamingowa rzeczywistość…