Cyfrowa dystrybucja jest przez producentów uważana za coś, co wyprze tradycyjne płyty DVD/Blu-Ray. Z różnych stron dochodzą nas głosy o kolejnych sukcesach tej formy sprzedaży, a ostatnim jest chociażby Giermasz organizowany przez CDP.pl Ale nie z Sony, które wciąż zdaje się robić wszystko, aby gracze nadal omijali cyfrową dystrybucję na swoich konsolach szerokim łukiem.

Na PlayStation 4 wszystkie gry wydawane w pudełkach mają swoje cyfrowe odpowiedniki na PSS. Jest to dobre posunięcie, bo jeśli ktoś nie lubi wychodzić z domu (do sklepu, albo przed drzwi wejściowe aby odebrać przesyłkę od kuriera) może sobie kliknąć kilka razy, poczekać i już cieszyć się nową grą na swojej konsoli. Niestety w przypadku PlayStation Store i Polski ten ktoś musi mieć przy okazji bardzo dużo pieniędzy, albo bardzo małe obeznanie w tym, co dzieje się na rynku.

Z czym graczowi kojarzy się pojęcie „cyfrowa dystrybucja”? Wielu na pewno przychodzą na myśl wyprzedaże na Steamie. To wtedy na wirtualne półki rzucane są gry w wręcz nieprzyzwoicie niskich cenach, a ludzie zapominając o zdrowym rozsądku kupują gry, których w części pewnie nie odpalą przez najbliższy rok, bo doba nie jest z gumy. Ale takiej promocji nie można przegapić, prawda?

I to jest moim zdaniem sens cyfrowej dystrybucji gier. Limitowane czasowo, bardzo atrakcyjne cenowo oferty, które skłonią ludzi do tego, żeby wydali pieniądze na gry, których w normalnych okolicznościach by nie kupili. Bo co jest lepsze, sprzedać grę taniej, czy nie sprzedać wcale? Chociaż jestem fanem fizycznego posiadania gier na płytach, to sam parę razy skusiłem się na super okazje. Dzięki atrakcyjnej promocji do mojego konta na Originie wpadł swojego czasu Battlefield 3, a bardzo niedawno Mass Effect 3, którego kupiłem za mniej niż 20 zł.

Obecnie na Originie z okazji walentynek na topowe gry obowiązuje rabat 50%. I mam tu na myśli prawdziwą śmietankę od EA – Battlefield 4, Need for Speed: Rivals, czy FIFA 14. To nie są stare gry, które już na siebie zarobiły i teraz można wrzucić na nie jakąś promocję. Walentynkowa oferta trwa do 17 lutego i powala kupić BF4 na PC za 65 zł w parę miesięcy po premierze. Gdyby nie to, że posiadam go już na PlayStation 4 na pewno bym się na tę ofertę skusił.

Tymczasem wchodzę do PlayStation Store i co widzę? Killzone: Shadow Fall za 279 zł. Zaglądam na Allegro i moim oczom ukazuje się ten sam Killzone, ale za 99 zł. 180 zł różnicy! Super ofert próżno szukać – ceny są zazwyczaj podobne z tymi, które możemy znaleźć kupując fizycznie grę w pudełku.

Sony stara się wymuszać promować korzystanie z cyfrowej dystrybucji na PS4 kastrując konsolę między innymi z obsługi DLNA, MP3, czy formatów filmowych. Nie oszukujmy się, że japońscy programiści nie wyrobili się z tym – to była świadoma biznesowa decyzja. Jednocześnie w których krajach sprawia, że korzystnie z niej jest albo niemożliwe, albo zupełnie nieopłacalne.

Oferta PlayStation Store w Polsce jest totalnie oderwana od rzeczywistości. Kupując grę w formie elektronicznej jesteśmy do niej przywiązani – nie możemy jej sprzedać, wymienić odzyskując część kwoty. Aby jej zakup mimo to się opłacał trzeba konkurować ceną. Ale do tego trzeba być elastycznym, a Sony wyraźnie takie nie jest. Sytuację ratuje PlayStation Plus, ale to jednak nie to samo co super wyprzedaże i atrakcyjne ceny w sklepie.

Mam nadzieję, że w przyszłości doczekamy się zmiany podejścia Sony, albo chociaż dania większej swobody regionalnym oddziałom w kształtowaniu cen gier. Niestety obawiam się, że Killzone: Shadow Fall jeszcze długo „poleży” na PSS z ceną 279 zł. I cyfrowa dystrybucja na PlayStation 4 w Polsce będzie traktowana bardziej w kategoriach żartu i ciekawostki, a nie realnej i atrakcyjnej alternatywy dla gier na „przestarzałych” nośnikach fizycznych.